wtorek, 19 czerwca 2012

2. Wspomnień kalejdoskop.

Obudziło mnie ciche puknięcie w szybę auta. Spojrzałam na zegarek. Matko, już 19:00. Ale w szybę nie pukała matka tylko Michael. Człowiek, który w sumie mnie nie zna, ba nie zna mnie w ogóle, ale jest bardziej skłonny do pomocy niż niejeden mój "przyjaciel". Stał sobie, od niechcenia, a w oczy rzucały się jego wypolerowane czarne glany oraz czarna skóra z niesamowitymi ćwiekami. Koszulka z Nirvany podkreślała jego urok, a nawet jego czarne, długie włosy. Wolnym ruchem otworzyłam drzwiczki od auta i nieco flegmatycznie go powitałam. Nie mówił nic, tylko spojrzał w moje oczy. Rozejrzał się wokoło i powiedział jedynie "-Szybko. Chodźmy stąd." Nie wiem o co mu chodziło, najwyraźniej zdarzenia z ostatnich tygodni wzbudziły u niego jakąś dziwną nadwrażliwość.
Wsiadłam do jego olbrzymiego jeepa, pomimo wrzasków mojej matki, że nie wolno, bo żałoba. Nie rozumiem, jak nie chcę się ruszyć z domu to jestem zmuszona. Jak chcę - muszę siedzieć w domu. Nigdy nie zrozumiem swojej rodziny. Ha, rodziny. Tu już nie ma rodziny, tu jest kompletny bajzel nie trzymający się kupy. Zamiast wsparcia mam pogardę. To tak jakby miała być moja wina. "Wybrałaś sobie takiego co szybko umarł to teraz masz". Żałosne pod każdym względem. Jakby miłości zupełnie tu nie istniało. Świat zgubił serce. Rozum z resztą też. Chciałabym żeby mama przypomniała sobie swoje początki z tatą. Każdy przecież startuje, ale nie każdy ma szansę odbić się od owego startu. Czasami czynnik zewnętrzny przychodzi i wszystko po prostu rozpieprza.
Nawet się nie zorientowałam gdy pociekły mi łzy, na szczęście Michael tego nie skomentował, bo i po co. Nie ma w tym sensu. Dojechaliśmy do pięknej, starej kamieniczki, gdzie mieszkał Josh. Zaraz.. ale czemu tu jesteśmy? Mieliśmy jechać do Michaela. Ręce zaczęły mi się trząść jak nigdy dotąd. "-Spokojnie" - wypalił Michael. "-Spokojnie!? Człowieku, zawiozłeś mnie tam gdzie moje serce się na nowo narodziło. Jak mam odwiedzić to miejsce ponownie z sercem zakopanym głęboko w ziemi!?" - wykrzyknęłam ostatkiem sił, jednakże wchodziłam dalej po schodach. Otworzył mi drzwi i powiedział zduszonym, podłamanym głosem: "-Mieszkałem z nim". Momentalnie zrobiło mi się tak głupio, że nie miałam odwagi wejść głębiej. Poczułam ten dobrze znajomy mi zapach wody kolońskiej przemieszany z zapachem papierosów. Działał na mnie jak afrodyzjak. Jak coś co pozwala na chwilę wrócić do tamtych przeżyć, jednak rzeczywistość wdarła się w resztki mojego wolnego od niej umysłu i zniszczyła mi poczucie, że może te wszystkie zdarzenia były fikcją.
Usiadłam na wesoło skrzeczącej kanapie i zaczęłam pić przygotowaną wcześniej przez Michaela herbatę. Przede mną stało średniej wielkości pudełeczko. "-Otwórz. To od Niego." - szepnął i szturchnął mnie w ramię. "-Nie dam rady. To dla mnie za dużo." - powiedziałam i zaczęłam zanosić się szlochem. "-Nie płacz już, proszę. Chcesz - dam ci te pudełko do domu. Tylko musisz mi obiecać, że je przeczytasz. Zobaczysz, od razu zrobi ci się lepiej". - powiedział. - "Nie mogę ci nic powiedzieć, z resztą to nawet nie moja sprawa. Ale jak coś to zawsze możesz się do mnie zwrócić. A nawet jest to wskazane". Podziękowałam mu serdecznie i było mi wręcz głupio, bo cały ten "pobyt" u niego trwał może z 15 minut, a ja nie dość, że nie odezwałam się ani słowem, to jeszcze chciałam już stąd iść. Mam nadzieję, że będzie mi to wybaczone ze względu na okoliczności. Wzięłam pudełko i popędziłam za Michaelem. Gdy już byliśmy w aucie, a ja tępo patrzyłam się na te nieszczęsne pudełeczko, wypalił: "-No już, Eve. Otwórz, bo się nie dowiesz". "- W domu. Będę miała czas żeby to wszystko sobie poukładać. Skręć w lewo." - poinformowałam.
Po 10 minutach jazdy byłam już przed domem. "-Dzięki.. mimo mojego stanu.. próbowałeś." - wydukałam. Michael uśmiechnął się szarmancko, jakby świat nagle zaczął być piękny. Ale nie zaczął, bo Jego tu nie ma. Nagle zobaczyłam przy śmietniku czarną postać. Popatrzała się na mnie i pomachała mi. Mama? Zaraz.. NIE. Nie mogła. Ona nie ma prawa. Jak śmiała wyrzucać jego rzeczy!? Podbiegłam szybko i wyrwałam jej worek z rąk. Na nic jej "ale kochanie". Jakkolwiek było to straszne tak jest. Zapłakana przybiegłam na górę, do mojego imperium. Rozebrałam się do majtek i założyłam jedną z jego koszul. Tak cudownie pachniała. Zapach ogarnął mnie całą i przyprawił o wielkie dreszcze. Poczułam twoją obecność. Jakbyś chuchał mi w szyję. I nagle okno samo się zamknęło. Z tego wszystkiego zaczynam mieć halucynacje. W dodatku ujrzałam na podłodze naszą płytę. Nastawiłam ją.
Chyba nie wytrzymam tyle bólu, ot tak sobie, bez niczego. Wzięłam do ręki ostre narzędzie i zrobiłam nacięcie na nadgarstku mojej lewej ręki. Ciepła, purpurowa wręcz krew ciekła mi po ręku i dawała chwilowe ukojenie. A potem nastała ciemność.

_____________________________________________________
Ja wiem, że nudne. Wiem nawet, że styl jest nijaki, ale cóż, to mi samej pomaga.
Myślę, że gdyby ten blog miałby przyszłość, albo chociaż zostałabym z nim do następnego roku szkolnego to notki ukazywałyby się na bieżąco (w przeciwieństwie do tamtego bloga).
Dziękuję za miły komentarz pod pierwszą notką. :*
A no i piszcie: co wam się podoba, co nie, co rozwinąć, co skończyć etc.

3 komentarze:

  1. Dużo emocji mi towarzyszy czytając tego bloga. Osobiście nie lubię kiedy do historii takich jak ta wchodzi cięcie się itp. ale może akurat Ty zrobisz to tak, że będzie mi się podobać :)
    Jest dobrze!

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne opowiadanie .. Naprawdę masz talent ! :) słowa jakie dobierasz , doskonale . Zapraszam na swojego http://lost--and--insecure.blogspot.gr/ ;]

    OdpowiedzUsuń
  3. MASZ LEKKIE PIÓRO, GENIALNE... <3 właśnie zaczęłam pisać własnego bloga, więc luknijcie na chwile, bo nie wiem czy jest dobry :* dzięki za każde wejście

    szmaragdowytalizman.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń